Wyjazdy NO LIMITS z National Geographic Polska i ITAKA


Serdecznie zapraszam na moje wyprawy jako eksperta National Geographic Polska w ramach współpracy z biurem podróży ITAKA.
Do Argentyny na spotkanie z lokalnymi kowbojami zwanymi gaucho http://www.national-geographic.pl/wyprawy/argentynscy-gaucho
I do Hiszpanii śladami średniowiecznego szlaku Camino de Santiago http://www.national-geographic.pl/no-limits/wyprawy/camino-de-santiago?fromLink=


National Geographic Polska rozpoczął współpracę z biurem podróży ITAKA. W ramach istniejącego już projektu NO LIMITS powstało 30 wyjątkowych wypraw z ekspertami National Geographic.
Wspinaczka na Kilimandżaro, nurkowanie na rafie, dzika Syberia, konno przez Argentynę, tajniki survivalu, czy ekspedycje fotograficzne. To tylko kilka z wielu propozycji wypraw, które powstały z ekspertami National Geographic Polska.


NO LIMITS to kolejny krok, aby być jak najbliżej naszych fanów. Wyprawy podzieliliśmy na dwa rodzaje: foto i adventure. Teraz każdy będzie mógł dowiedzieć się na czym polega praca fotografów National Geographic i pod ich okiem doskonalić swój warsztat na różnych krańcach świata. Natomiast miłośnikom mocnych wrażeń proponujemy wyprawę na adrenalinie z podróżnikami Travelera – tłumaczy Martyna Wojciechowska, redaktor naczelna National Geographic Polska i Travelera.
http://www.national-geographic.pl/no-limits/

Marzenie Rodolfo


To będzie wpis o marzeniach. Moim i Rodolfo. Moje marzenie spełniło się w tym roku  - skończyłam kurs reżyserii filmów dokumentalnych w szkole filmowej na Kubie. 
Rodolfo poznałam podczas kręcenia naszego filmu dyplomowego. Jest niewidomym muzykiem z małego miasteczka pod Hawaną. Cierpi na nieuleczalną chorobę, która oprócz tego, że doprowadziła go do ślepoty, to z roku na rok coraz bardziej deformuje mu twarz. Mimo to Rodolfo ujmuje radością życia i talentem. Opiekuje się chorą matką oraz komponuje i śpiewa bolera - wzruszające piosenki o miłości. Na pytanie o swoje marzenia odpowiada "Chciałbym, żeby moją muzykę poznał cały świat". Nie prosi o pieniądze, o przywrócenie wzroku, czy normalny wygląd. Najważniejsza jest dla niego muzyka.  
Ten film jest naszym hołdem dla Rodolfo - genialnego muzyka i wspaniałej postaci. Nadając mu tytuł "Marzenie Rodolfo" chciałyśmy spełnić jego marzenie - pokazać jego muzykę światu.

Ps. Dzięki naszym staraniom film był jak dotąd pokazywany na Kubie, w Polsce, w Hiszpanii, na festiwalach filmowych w Sao Paulo i Rio de Janeiro oraz w telewizji brazylijskiej. Chcemy, żeby jak najwięcej osób poznało muzykę Rodolfo i w ten sposób spełniło jego marzenie. 

Finał Camino de Santiago



 Podczas Camino przeszłam niemal 500 kilometrów sama... piechotą. Po kilkunastu dniach wędrówki zmęczona drogą i upałem w roztargnieniu zostawiłam swoją kurtkę na trasie. Wraz z nią straciłam komórkę, aparat ze wszystkimi zdjęciami ze Szlaku i sporą część pieniędzy, które schowane miałam w kieszeni. W jednej chwili stałam się nędzarzem...

Po daremnych poszukiwaniach, gdy już straciłam nadzieję na jej odzyskanie skontaktowała się ze mną para z odległego o ponad 200 km miasta. Jadąc na weekend do rodziny zauważyli moją kurtkę, domyślili się, że to kogoś ze Szlaku, więc obdzwonili wszystkie okoliczne schroniska, póki mnie nie znaleźli. Zadali sobie jeszcze trud, żeby mi ją odwieźć. 
Tym samym myślę, że Moja Droga dobiegła końca. Odzyskałam wiarę w ludzi. 
Bo podczas Camino poznałam mnóstwo obcych mi osób, które zapraszały mnie do siebie, częstowały jedzeniem, zostawiały klucze od domu i dopingowały w moim marszu. Im wszystkim i tym, którzy wspierali mnie z daleka, chcę dedykować moje 500 km Szlaku. 
Bo zgodnie z tym, co mówią pielgrzymi" Camino de Santiago to nie tylko droga, ale symbol, który dla każdego z nasz zaczyna się i kończy gdzie indziej". Czasem kończy się i zaczyna w nas samych...

Camino de Santiago

Jesienią 2011 spełniłam swoje odwieczne marzenie i przemierzyłam pieszo 500 kilometrów Szlaku św. Jakuba. Camino de Santiago to słynny średniowieczny szlak pielgrzymkowy, który kiedyś prowadził do grobu św. Jakuba Apostoła. Obecnie szlak ten jest uczęszczany jest przez osoby, które bez względu na wyznanie, czy narodowość chcą doświadczyć w drodze ciszy i duchowej przemiany na wzór bohatera "Pielgrzyma" Paulo Coelho. 
Zgodnie z tym, co mówią pielgrzymi" Camino de Santiago to nie tylko droga, ale symbol, który dla każdego z nasz zaczyna się i kończy gdzie indziej". Czasem kończy się i zaczyna w nas samych...

Akademia Przyszłości



Ewę poznałam na pierwszym roku studiów. Była pełną energii, przebojową, zaradną i otwartą na świat kobietą. To ona wzbudziła moją ciekawość świata i ludzi. Zaimponowała mi jej pewność siebie, znajomość języków i ciągłe życie w podróży.
"Każda nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku". Ja ten pierwszy krok zawdzięczam Ewie. Dziś podróżuję w najodleglejsze zakątki świata, bo zawsze pamiętam słowa Ewy "Świat jest jak książka. Kto nie podróżuje czyta tylko jedną stronę."

A komu Ty pomożesz zrobić pierwszy krok? Wspieram całym sercem Akademię Przyszłości, bo dzięki niej dzieci mają szansę uwierzyć w siebie i zrobić ten pierwszy krok!
Jeśli też chcesz pomóc wejdź na stronę akademiaprzyszlosci.org.pl. Możesz na niej ufundować Indeks wybranemu dziecku. One Cię potrzebują! Wiem coś o tym, bo sama pracowałam jako wolontariusz w domu dziecka. Nigdzie indziej nie wiedziałam tylu dzieci o zmarnowanych szansach. One nie spotkały nikogo, kto by je wspierał. Ty możesz to zmienić. Jeśli Tobie też ktoś pomógł i dziś jesteś pewną siebie, odnoszącą sukcesy osobą nie zastanawiaj się - dołącz do Akademii Przyszłości!

Moje miejsce na ziemi


Wydaje się, że po tylu wędrówkach, tułaczkach i przeprowadzkach, wreszcie znalazłam swoje miejsce na ziemi - un lugar en el mundo.

"Och, Argentyna, niezobowiązujące szczodre godziny, otwarte domy, czas, który można wyrzucać przez okno, cała przyszłość przed człowiekiem."
/Julio Cortazar "Gra w klasy"/


Cóż można powiedzieć na temat kraju, który kocha się tak bardzo, że chce się do niego wciąż powracać i wędrować znajomymi zaułkami miasta, które kiedyś było obce, a teraz są już oswojone – moje. Mi Buenos Aires querido.

Miejsce gdzie wielkie czerwone słońce co rano wyłania się znad rzeki La Plata, a portier wita mnie przyjaznym „buenos dias”, gdzie ludzie są uprzejmi i uśmiechnięci i nawet kłótnia trwa zaledwie godzinę, bo i tak potem wszyscy zgodnie spieszą przygotować grilla, w parkach wciąż gra się w „grę w klasy”, a rytmy tanga wypełniają wszystkie ulice. Miejsce, gdzie pomyślne wiatry sprowadzają takich zbłąkanych wędrowców jak ja. 

Happy Planet Index - gdzie żyją najszczęśliwsi ludzie?


Happy Planet Index to pierwszy naukowy ranking próbujący zmierzyć poczucie szczęścia na świecie. Zamiast dotychczas stosowanych kryteriów wzrostu gospodarczego, czy dochodu na mieszkańca bierze pod uwagę długość życia (co dużo mówi o opiece zdrowotnej i warunkach bytowania w danym kraju) oraz poczucie, czy sami mieszkańcy danego kraju czują się szczęśliwi. Co ciekawe ranking ten zrzucił zazwyczaj przodująca Europę do średniaków, natomiast obwołał nową królową - Amerykę Łacińską. W pierwszej dziesiątce najszczęśliwszych krajów królują bowiem kraje latynoskie: Kostaryka, Dominikana, Gwatemala, Brazylia... a nawet Kuba. Statystyki totalnie pogrążyły wszechmocne Stany Zjednoczone, które na 143 państw zajęły marną 114 pozycję, gdzieś pomiędzy pogrążonym w chaosie państwami Afryki. Tym bardziej, że tak krytykowana przez nie Kuba zajmuje wysokie siódme miejsce w rankingu. Dlaczego mimo biedy osoby, która tam mieszkają czują się szczęśliwsze? Bo mają zapewnioną darmową opiekę medyczną i edukację, mają silne poczucie wspólnoty, a co najważniejsze – nigdy nie czują się samotni i dożywają późnej starości w otoczeniu kochającej rodziny. A tego żaden pieniądz nie zapewni.
Ameryka Łacińska górą!!! Ja sama spędziłam wiele czasu mieszkając na Kubie i w Brazylii i mimo, że czasem zabrakło wody, a czasem prądu, to nigdy nie zabrakło tego najważniejszego - czasu dla drugiej osoby. Czego wszystkim żyjącym w wirtualnym świecie życzę.


Kobieta, mężczyzna i samba


Czasem można odbyć podróż nawet nie wychodząc z domu. Wystarczy jedno wspomnienie, dobry film, znajoma muzyka. Kto nie pamięta słynnej samby z filmu „Kobieta i mężczyzna”? Skąd wzięła się brazylijska samba we francuskim melodramacie? Reżyser Claude Lelouch nakręcił ten film metodą improwizacji, zostawiając aktorom możliwość wykreowania własnej postaci. Grający męża głównej bohaterki kompozytor Pierre Barouh wrócił właśnie z podróży po Portugalii, gdzie zachłysnął się muzyką brazylijską. Zaśpiewana przez niego samba przeszła do historii kina. Nie oparła się też jej magii grająca główną rolę kobiecą Anouk Aimee, która niedługo potem, już w prawdziwym życiu, została żoną Pierra.

Ja też jakby na przekór odkryłam muzykę brazylijską podczas pobytu w Hiszpanii. Znajomy z Madrytu, z którym przemierzałam bezdroża Kastylii w poszukiwaniu stylu mudejar do jego albumu fotograficznego, wciąż nucił jakąś słodko brzmiącą melodię. I snuł marzenia o podróży do kraju, w którego muzyce jest zakochany. Wtedy nawet nie przypuszczałam, że wiedziona jakimś przeznaczeniem, to ja trafię do tego magicznego kraju. I zostanę na dłużej zakochana nie tylko w jego muzyce i języku, który sam w sobie jest tak melodyjny, że ma się wrażenie, ze wszyscy wokół śpiewają. Niech żyje Brazylia i najwspanialszy piewca jej urody Vinicius de Moraes. Kto nie zna jego kompozycji,ten jakby żył w ciemnościach. Zresztą niech przemówią za niego słowa jego piosenki:

„É melhor ser alegre que ser triste
Alegria é a melhor coisa que existe
É assim como a luz no coração...

Lepiej być szczęśliwym niż smutnym
Bo radość jest najlepszą rzeczą jaka istnieje

Jest jak światło w sercu...”

Julio Cortazar



Kiedy kronopie wybierają się w podróż, hotele są pełne, pociągi już odeszły, leje jak z cebra, a taksówki albo nie chcą ich zabierać, albo żądają oczu z głowy. Kronopie nie zniechęcają się, bo są przekonani, że takie rzeczy zdarzają się wszystkim, a idąc spać mówią jeden przez drugiego: „Piękne miasto, najcudowniejsze miasto”. I całą noc śnią, że w mieście są najwspanialsze zabawy, na które są zaproszeni. Nazajutrz wstają uszczęśliwieni i tak to właśnie podróżują kronopie.
/Julio Cortazar „Opowieści o kronopiach i famach”/
Z miłości poleciałam za nim do Argentyny. Szukałam go na roześmianych placach Buenos Aires, we wszystkich zacisznych księgarniach i gwarnych eleganckich kawiarniach. Niestety nigdy nie udało mi się go spotkać. Pozostał mi po nim tylko cień i kilka zapisanych stron. Miał na imię Julio. Julio Cortazar – Wielki Cronopio.

Listy, listy ...


Wszystkich tych, którzy do mnie piszą serdecznie pozdrawiam. Bardzo dziękuję za poświęcony czas i cieszę sie, ze tyle osób podziela moje pasje. Równocześnie jednak informuję, że nie jestem w stanie nikomu odpowiedzieć, póki nie podacie mi maila. Obiecuję odpisać :-)

Podróżnik - wieczny tułacz



Nigdzie nie zapuściłam korzeni, nigdzie nie przynależę. Są jedynie miejsca, do których latam. A nad innymi miejscami przelatuję. Mam tylko ludzi, których lubię. Albo kocham. To oni są jedyną ojczyzną jaka mi pozostała.
/John Fowles "Mag"/


I z okazji utęsknionej wosny, która wreszcie nadeszła jedna z moich ukochanych piosenek.


Águas de Março - Tom Jobim i Elis Regina


Prosty sposób na depresję


 Wszystkim wiecznie narzekającym smutasom i osobom cierpiącym na chroniczną depresję polecam jeden prosty sprawdzony sposób. Polecieć na Kubę i zostać zaadoptowanym przez kubańską rodzinę.
Kubańczycy są tak wspaniałym, ciepłym i serdecznym narodem, że wszystkie smuteczki od razu roztapiają się w zetknięciu z nimi i z ich gorącym słoneczkiem.
Kuba jest cudownym przykładem na to, że bogaty ten, kto ma bogatą duszę. Jak się okazuje człowiekowi tak niewiele potrzebne jest do szczęścia. Wystarczy rodzina, przyjaciele, dobra muzyka i słońce.
Na zdjęciu powyżej moja cudowna (w obu znaczeniach tego słowa) kubańska babcia Violeta.
PS. Dziękuję moim wspaniałym współtowarzyszom podróży po Kubie za ogromną dawkę pozytywnej energii i bezinteresowną miłość, którą obdarzali wszystkich napotkanych po drodze.

Fot. Tatiana Laurencja Jachyra. 

Amazonki na Amazonce

W zeszlym roku udało mi się zrealizowac jedno z największych marzeń mojego życia – spłynąć najdłuższą z rzek świata. Od rzeki Ukayali w Peru, poprzez rozgałęzienia w Kolumbii, aż do Manaus w Brazylii. Oczywiście wszystko to na lokalnym statku pełnym Indian, przemytników i handlarzy małp, gdzie życie leniwie toczy się wśród hamaków, kur, świń i przedziwnego towaru.

Dla mnie lato trwa wiecznie

Kiedy tylko robi sie chłodniej, a dni niebezpiecznie krótkie pakuję swój dobytek i uciekam... na drugi koniec świata. Nie lubię chłodu, zmierzchu, jesiennej pluchy i trzaskającego mrozu. Od dobrych kilku lat zimy spedzam po drugiej stronie świata. Tam, gdzie panuje wieczna wiosna. I takiej wiecznej wiosny wszystkim życzę!

W kolumbijskiej niewoli

Nie mam żadnych zdjęć z Kolumbii, choć byłam tam już dwa razy. Jak się bowiem okazało za każdym razem byłam tam nielegalnie. Pierwszy raz do wizyty w tym kraju zostałam zmuszona. Lecąc z Wenezueli do Peru spóźniłam się na przesiadkę i w efekcie wylądowałam w Bogocie. Gdy rozpaczliwie miotałam się po lotnisku w poszukiwaniu następnego samolotu - zostałam... zaaresztowana. Okazało się bowiem, że nie posiadam wizy kolumbijskiej. Moje tłumaczenia, że jestem tu przypadkiem, na nic się zdały. Za drugim razem nauczona doświadczeniem zaopatrzyłam się w wizę kolumbijską - tak na wszelki wypadek. Jakże byłam z siebie dumna, gdy w trakcie podróży dotarłam do zbiegu Brazylii z Kolumbią. Kilkakrotnie przekraczałam granicę chcąc zdobyć upragnioną pieczątkę, ale nawet psa z kulawą nogą nie obchodziła moja wiza. Okazało się, że jestem w Leticii, mieście handlarzy narkotyków, przemytników i wszystkich wyjętych spod prawa. Czy ja w końcu byłam w tej Kolumbii?

Kocham góry


PN Torres del Paine, Patagonia, Chile

Mój dom to Mroźna Góra, dom bez fundamentów i ścian
wiedzie doń sześcioro drzwi, otwartych na wszystkich stron.
W sieni widzę błęktine niebo, ściana wschodnia zderza się ze ścianą zachodnią ...
/Han Szan/

Huayna Picchu, szczyt nad Machu Picchu, Peru

Początki byly trudne

Podróżuję bezustannie od kilkunastu już lat. Od tego czasu wciąż zmieniam adresy i krajobrazy. Kiedyś moim marzeniem było spędzić każdy rok życia w innym kraju. Teraz mogę powiedzieć, że poniekąd mi się to udało. Zaczęłam od przemierzania stopem Polski i Czech. Mój pierwszy podróżniczy mini sukces to, gdy w jeden dzień udało mi się dotrzeć autostopem z Krakowa do Łeby. 

Następny wyjazd był już skokiem na głęboką wodę... Podróż w Himalaje drogą lądową! Przez dwa miesiące pokonywałam pociągiem, samolotem i stopem bezdroża Rumunii, Turcji, Iranu i Pakistanu. Pamiętam, że kraje te były uważane wtedy za tak niedostępne i dzikie, że w Iranie przez miesiąc podróży spotkałam tylko jednego turystę – z Holandii. 

Potem było już z górki. Stopem do Holandii, rok życia w Barcelonie, następny rok w podróży dookoła Hiszpanii i Portugalii. Na studiach kolejną roczną przerwę wyjaśniłam koniecznością zdobywania materiałów o kinie hiszpańskim. I o dziwo dostałam błogosławieństwo dziekanatu. Madryt, Londyn, Norwegia, Irlandia..

I w końcu marzenie mojego życia - Ameryka Południowa. Mój pierwszy wyjazd tam to był jeden wielki przypadek. Ale jak wiadomo szaleńcom szczęście sprzyja. Zostałam wysłana do Peru przez pewnego radosnego wariata, który stwierdził, że dam tam sobie radę. I o dziwo tak było. Po tym pierwszym wyjeździe szybko nastąpiły kolejne. Brazylia, Chile, Ekwador i wyspy Galapagos, Meksyk, Kostaryka, czy moja ukochana Argentyna. Tam niemal zostałam zaadoptowana przez lokalną rodzinę, z którą prawie co roku spędzam Święta Bożego Narodzenia.


W podróży zdarzały się miłości. Świetnie służyły one zgłębianiu języków obcych i fascynującym wycieczkom w głąb innej kultury. Dzięki płomiennym uczuciom przemierzyłam Irlandię samochodem, Hagę rowerem, Londyn metrem, Lizbonę tramwajem i Brazylię samolotem. To prawda, że miłość dodaje skrzydeł :-)
Widoki, które oglądamy, miejsca, w których żyjemy i osoby, które poznajemy mają istotny wpływ na nasze życie. Najważniejsze to przeżyć je po swojemu. Chciałabym podziękować Wszystkim, których spotkałam podczas mojej nieustającej podróży i którzy uczynili ją jeszcze piękniejszą.

Bogowie na Kubie



Za każdym razem kiedy jadę na Kubę prawie cały mój plecak wypełniają prezenty. U nas też niedawno jeszcze były czasy, gdy w sklepach pustki, a podstawowe produkty tylko na kartki. Mogłabym stworzyć całą listę dziwnych przedmiotów jakie wraz ze znajomymi udało nam się przemycić na tę odizolowaną od reszty świata wyspę. Poza setkami mydełek, kredek dla dzieci i cukierków przewieźliśmy m.in. ... wieszak na ubrania (z braku szafy Miguelina układała ubrania na krzesłach), patelni teflonowej (babcia Miriam uwielbia gotować), przybornika do paznokci (Dinaivis dorabia sobie jako manikiurzystka), męskich czarnych butów (czarownik Yoyri od lat chodził w jednych), zestawu kluczy francuskich i wiertarki (wujek Nemesio o niej marzył). 

Mieliśmy nawet szalony pomysł, żeby przetransportować na wyspę rower. Chcieliśmy go rozebrać i każdy miał zabrać jakąś jego część do plecaka. Jeden ramę, drugi kierownicę, trzeci koło. Niestety pomysł upadł.

Na zdjęciu przekazuje Wiolecie, zaprzyjaźnionej ze mną czarownicy, dary. Najbardziej ucieszył ją zwykły szkolny zeszyt. Od dziś będzie on służył jako „dziennik karmienia bóstw”, w którym zapisane zostaną rytualne dary składane bogom santeryjskim. Mam za to zapewnioną przychylność bóstw przez najbliższe lata :-)

Życie jak w Madrycie



Do Madrytu trafiłam przypadkiem. Pamiętam ten zimny grudniowy poranek, kiedy wysiadłam z pociągu z Lizbony na dworcu Atocha. Nie znałam nikogo w tym mieście. Nie miałam dokąd pójść. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że spędzę tutaj jedne z najbardziej szalonych miesięcy mojego życia.

Przypadkowo poznani ludzie okazali się muzykami zespołu o znamiennej nazwie„Gra w klasy”. Jak u Cortazara „chodziliśmy nie szukając się, ale wiedząc, że chodzimy po to, żeby się znaleźć” świadomi, że „przypadkowe spotkanie jest czymś najmniej przypadkowym w naszym życiu”. 

Jestem przekonana, że dobry los postawił ich na mojej drodze i już tego samego dnia zamieszkałam w przytulnym ... garażu przerobionym na studio nagrań. Szczęście mi sprzyjało, bo kilka dni później udało mi się poznać samego Pedro Almodovara, o którym potem napisałam swoją pracę magisterską. Na pożegnanie dostałam od niego książkę ze scenariuszem „Wszystko o mojej matce”. Przed powrotem do Polski odbyłam jedną z bardziej fascynujących podróży mojego życia. Z Guillermo przyjacielem fotografem objechaliśmy okoliczne miasteczka w poszukiwaniu stylu mudejar. Powstał z tego nawet album.

Roskilde Festiwal

Oprócz miłości do podróży drzemie we mnie jeszcze miłość do muzyki. Kilka lat temu udało mi się pracować jako wolontariusz przy jednym z największych festiwali muzycznych - Roskilde Festiwal. Wypełniłam ankietę (po duńsku! :-)), wysłałam i ... o dziwo zostałam zaakceptowana. Potem wystarczyło jakoś dojechać do Danii (stopem). Moim zadaniem było pilnowanie wraz z innymi wolontariuszami mostu. Jak na rewolucjonistkę i fankę prowadzonej przez Che Guevarę partyzantki było to wymarzone zadanie. Most był strategicznym punktem festiwalu, bo łączył pole namiotowe ze scenami i codziennie atakowały go tłumy ludzi. Obrona mostu polegała na liczeniu wchodzących, żeby ich ilość nie przekraczała za jednym razem 30 osób. Najważniejsze, że to strategiczne zajęcie pozwoliło mi za darmo uczestniczyć w koncertach takich fantastycznych grup jak Manu Chao, Garbage, Chemical Brothers, New Order czy uwielbiani przeze mnie RED HOT CHILI PEPPERS!!! Mogę już do końca życia bronić mostów :-P

Zobaczyć Cerro Torre i umrzeć...




Czasami trzeba gdzieś przyjechać kilka razy, żeby w końcu móc coś zobaczyć. Tak bylo z Cerro Torre. Ta niedostępna góra kilka razy sprawiała mi psikusa. Ile razy zziajana pokonywałam trasę z bazy w Chalten (Patagonia argentyńska) do podstawy Cerro Torre, tyle razy okazywało się, że na próżno. Tajemniczy szczyt spowijała gęsta nieprzenikniona mgła. To dlatego góra ta darzona jest takim respektem przez wspinaczy. Często muszą czekać przez długie miesiące, żeby móc zaryzykować wspinaczkę. I oto w końcu moja cierpliwość została nagrodzona. Za siódmym podejściem góra w końcu postanowiła odsłonić swoje wdzięki. A ja po raz pierwszy zobaczyłam Cerro Torre w pełnej krasie. Do siedmiu razy sztuka!

Huacachina - oaza w Peru


Moje ulubione miejsce relaksu w Peru. Na środku jeziorko. Koło niego hotelik z basenem i hamakami pod gołym niebem. A wszystko to otoczone niesamowitymi wydmami, po których można poszaleć specjalnym łazikiem. Zjeżdża się w dół z naprawdę obłędną prękością. A w ustach czuć tylko piach.  




Można też spróbować swoich sił w zjeżdżaniu na desce (sandboard) lub - tak jak ja - na brzuchu :-)

A nocą nie ma nic piękniejszego, niż wdrapać się na szczyt wydmy, położyć  na piasku i obserwować nad sobą usiane milionami gwiazd niebo.

Choć doniesiono mi też, że idac jeszcze dalej, a dokładnie za siedmioma wydmami jest jeszcze jedna oaza, w tej oazie szpital polowy, a w tym szpitalu przepiękna pielęgniarka. Ale czy można wierzyć facetom? :-)

Muminki a podróże



Nie tak dawno czytając moim ukochanym bratankom do snu, odkryłam na nowo "Muminki". W dzieciństwie nie rozumiałam tej książki i dziwnych zaludniających ją stworków. 
Teraz widzę, że jest tu niezwykła bajka o tolerancji; o świecie, gdzie obok siebie mieszkają i harmonijnie ze sobą współżyją najdziwniejsze nawet charaktery. 



Moi bratankowie od razu odkryli w poszczególnych typach siebie i swoich znajomych. Patryk (starszy - indywidualista) to oczywiście Włóczykij, Mateusz (młodszy - marzyciel) to Muminek. A ja? - zapytałam. Ty to Mała Mi - odpowiedzieli moi bratankowie jednomyślnie. 

Mogłam się tego spodziewać :-) Mała Mi to największa złośnica w bajce, która zawsze wszystko robi na przekór. Gdy wróciłam z kolejnej wyprawy, na drzwiach mojego pokoju wisiała mała włóczkowa postać.

Okazuje się, że w bajce dla dzieci można znaleźć czystą kwintesencję idei podróżowania.

"To jest wieczór na piosenkę - pomyślał Włóczykij. Na nową piosenkę, która składać się będzie w jednej części z nadziei, w dwóch z wiosennej tęsknoty i której resztę stanowić będzie niewypowiedziany zachwyt, że mogę wędrować, że mogę być sam i że jest mi ze sobą dobrze."/TOVE JANSSON "Opowiadania z Doliny Muminków"/
Ps. Fotki przedstawiąją leniwca, którego spotkałam w Kostaryce i nie wiem czemu od razu skojarzył mi się z Bufką.