Bogowie na Kubie



Za każdym razem kiedy jadę na Kubę prawie cały mój plecak wypełniają prezenty. U nas też niedawno jeszcze były czasy, gdy w sklepach pustki, a podstawowe produkty tylko na kartki. Mogłabym stworzyć całą listę dziwnych przedmiotów jakie wraz ze znajomymi udało nam się przemycić na tę odizolowaną od reszty świata wyspę. Poza setkami mydełek, kredek dla dzieci i cukierków przewieźliśmy m.in. ... wieszak na ubrania (z braku szafy Miguelina układała ubrania na krzesłach), patelni teflonowej (babcia Miriam uwielbia gotować), przybornika do paznokci (Dinaivis dorabia sobie jako manikiurzystka), męskich czarnych butów (czarownik Yoyri od lat chodził w jednych), zestawu kluczy francuskich i wiertarki (wujek Nemesio o niej marzył). 

Mieliśmy nawet szalony pomysł, żeby przetransportować na wyspę rower. Chcieliśmy go rozebrać i każdy miał zabrać jakąś jego część do plecaka. Jeden ramę, drugi kierownicę, trzeci koło. Niestety pomysł upadł.

Na zdjęciu przekazuje Wiolecie, zaprzyjaźnionej ze mną czarownicy, dary. Najbardziej ucieszył ją zwykły szkolny zeszyt. Od dziś będzie on służył jako „dziennik karmienia bóstw”, w którym zapisane zostaną rytualne dary składane bogom santeryjskim. Mam za to zapewnioną przychylność bóstw przez najbliższe lata :-)

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Też uwielbiam dawac prezenty. Obecnie ograniczam się do sponsorowania zapoznanego rok temu w dzielnicy garncarzy w Safi (Maroko) Harrego Pottera (ang. potter-garncar, dlatego haha) aka Merci (w każdym liscie po 100 razy pisze Merci pour d'argent - dzięki za pieniądze). Dodam - Harry ma ok 155 cm, 2 zęby na przedzie oraz zajefajnego wąsa a'la mój prapradziadek.

Alicja